Fragmenty i cytaty



Cytaty z książki


„Gwiazda Północy, Gwiazda Południa”
Joanny Lampki

Jedyne, co możesz zrobić, to wykorzystać ich siłę, zmienić jej kierunek i przejąć jej potencjał. Podążaj za ruchem przeciwnika, wsłuchaj się w jego zamiary, na tę chwilę stańcie się jednym.

– O bogini! Baba nas pokonała. I to nie żadna Helga, tylko takie chuchro. Będą o tym pisać w kronikach Cesarstwa.

Konflikt pomiędzy Cesarstwem Słońca a Królestwem Żeglarzy narastał od dobrych kilku lat. Nikt już chyba nie wiedział, od czego w zasadzie się zaczęło. Nie było to nic spektakularnego. Ot, zakaz importu mięsa z Cesarstwa czy coś równie banalnego.

Uczniowie wielkiego mistrza Shan-Li zdobyli umiejętności, które mogły zmienić równowagę militarną na kontynencie. Dzięki sztuce programowania umysłu, przy pomocy specjalnych gestów, dźwięków i słów potrafili zmusić innych do robienia nieprawdopodobnych rzeczy. Była to wiedza niebezpieczna, dlatego pilnie jej strzeżono.

Książę był wysoki i złoto-brązowy, wyglądał jak uosobienie stereotypu o surferach z Południa. Przystojny, nieco zbyt pewny siebie i nonszalancki. Zdawało się, że jego twarzy nigdy nie dręczyła zmarszczka smutku i niepokoju.

Taniec jest jak walka. Jeśli dajesz mi sygnał o swoich zamiarach, mogę się do ciebie dopasować. Ale to działa tylko z tymi, którzy dobrze wiedzą, czego chcą.

Książę patrzył jej prosto w oczy. W jego spojrzeniu czaił się cień czegoś nieokreślonego, czegoś, co ją jednocześnie przyciągało i odpychało. Jakby wyzywał ją na pojedynek lub niemo pytał, czy skoczy razem z nim z mostu. A może było to po prostu złudzenie, gra świateł?

Brat Aline wiedział, jak zrobić efektowne wejście. Już sam jego wygląd był efektowny. Był wielki jak niedźwiedź, miał długie do pasa, proste blond włosy i gęstą brodę, na sobie skórzany mundur. Jak zwykle ponury, stanowił uosobienie stereotypu nieokrzesanego mieszkańca Królestwa.

Czerwona Rotunda – zabytkowa, okrągła wieża stojąca w Zatoce Rocchi, siedziba wywiadu była jej punktem kontaktowym z wysłannikami Królestwa. Przykrywkę dla jej obecności tam stanowiły oczywiście spotkania z oficjalnym szefem – generałem Petrossim. Z królewskimi widywała się w komnacie znajdującej się na dnie zatoki. Droga, która do niej wiodła, zawsze wzbudzała w Aline dreszcze.

– Aline to najlepszy dowódca pod słońcem. Nie drze mordy o byle co – stwierdziła. – Ale wiecie sami, mili panowie, faceci tego nie rozumieją. Muszą mieć nad sobą wielkiego draba, który rzuca mięsem i ludźmi po kątach. Inaczej nie są w stanie pojąć, kto tu rządzi.

– Dziewczyny z Sagessii nie mają zbyt wielkiego wyboru w życiu – stwierdziła Aline.
– Do wywiadu idą tylko z jednego powodu: chcą uciec. Albo są z tak zwanej dobrej rodziny i uciekają przed ustalonym porządkiem rzeczy, albo z bardzo biednej i uciekają przed patologią i rodzeniem dzieciaków co rok.

Potrzebowała ludzi, którzy będą wypełniać jej rozkazy bez wahania, bez względu na wszystko. Było to tak ważne dlatego, że podczas akcji odbicia mnicha miała wystąpić w niezwykłym przebraniu. A właściwie bez przebrania, a nawet w ogóle bez ubrania. Podczas tej akcji miała wystąpić nago.

Nie wiemy, skąd pochodzi plemię ani jak narodziły się jego wierzenia. Skryły to mroki historii. Sithathu wierzą, że są strażnikami Świętego Drzewa, które według ich legend istnieje od początku świata, a jego śmierć będzie oznaczała też koniec świata.

– Już dawno chciałem cię o coś zapytać – powiedział, mieszając coś na patelni. – Skąd się wzięła ta piękna gwiazda na twojej słodkiej szyjce? – Uśmiechnął się półgębkiem. – Przyjrzałem się jej uważnie, wygląda jak prawdziwa Gwiazda Północy. Lśni własnym światłem, niezależnym od tego na zewnątrz niej.

Gwiazda Północy, choć przepiękna, była zimna – jak prawdziwa, odległa gwiazda na czystym północnym niebie. Cała czarna, twarda i bezlitosna. Ale jednocześnie od momentu, gdy znalazła się na szyi Aline, zaakceptowała księżniczkę i sprzyjała jej. Tkwiły w niej tajemnica, wyzwanie, niebezpieczeństwo, przeznaczenie. Gwiazda Południa była tym wszystkim, o czym mówił Ian: szczęściem, śmiechem dzieci na plaży, słońcem i nadzieją. Płynące od niej ciepło dawało ukojenie, przywodziło na myśl pogodny dom pełen miłości.

– Pozwól, że teraz ja powiem ci coś o twojej cudownej religii. Popatrz na swoją przyjaciółkę, tak naprawdę ona jest ofiarą twojego niby litościwego Jedynego Boga. Pochwalamy cierpienie, ale tylko wtedy, kiedy dotyka ono kogoś innego, a nie nas, tak? Odpowiada ci to? Że trzeba sobie zasłużyć na kolejne wcielenie? Większej bzdury nie słyszałem.

Wiedziała, że zorza to tylko efekt świetlny związany z działaniem wiatru słonecznego, ale kiedyś nasłuchała się od Michela legend o jej magicznych właściwościach, tak że nie mogła strząsnąć z siebie poczucia, iż wydarzy się dziś coś szczególnego.

Takiej reakcji się nie spodziewała. Tłum ogarnęło niezrozumiałe szaleństwo. Ludzie wstawali, skakali, rzucali się na ziemię, wyrywali sobie włosy z głowy, przeraźliwie przy tym wyjąc i płacząc.

Spojrzała na Wiedzącą, która teraz znajdowała się już zaledwie dwa kroki od niej. Starsza kobieta niesamowicie śmierdziała. Ale w tych obłąkanych, matowych oczach Aline zauważyła nagle coś, co sprawiło, że wzięła czarę. Był w nich zdrowy rozsądek, ostrzeżenie, koncentracja, troska i jeszcze wiele innych ludzkich cech i uczuć ukrytych pod maską szaleństwa.

Zamyśliła się głęboko, ale jednocześnie ogarnął ją spokój. Noc była kolorowa i magiczna, a Święte Drzewo dawało jej dziwną, organiczną siłę, która kłuła gdzieś w brzuchu i rozprzestrzeniała się po całym ciele aż po koniuszki palców.

Ian poprowadził ją znowu labiryntem coraz bardziej tajemniczych i ciemnych, oświetlonych świeczkami korytarzy. Pełno w nich było dziwnych, skalnych grzybów i małych pomieszczeń wykorzystywanych przez kochanków.

Aline serce waliło tak, jakby miało wyskoczyć jej z piersi. W tym momencie chciała już być w Królestwie. Wiedziała, że balansuje na cienkiej linie. Została im tylko godzina, dwie razem, ale mogły to być najbardziej intensywne godziny jej życia. Musi go uśpić.

Z drugiego slajdu patrzyła na niego jego dziewczyna. Zacisnął zęby. Młoda Aline w stroju kąpielowym uśmiechała się do niego radośnie i z lekką przekorą. Jej niebieskie, beztroskie oczy błyszczały szczęściem jak dwa wesołe ogniki. Ze swoimi długimi do pasa, rozpuszczonymi blond włosami wyglądała jak uosobienie niewinności.

Ian poczuł, że nienawidzi jej tak, że aż pali go w gardle. Chciał ją zabić własnymi rękami. Teraz. W tym momencie. Pójść do sypialni, położyć ręce na jej delikatnej szyi i udusić ją, patrząc, jak te wielkie, błyszczące oczy wypełniają się łzami. Albo nie. Najpierw sprawić, żeby cierpiała, żeby go błagała o litość.

– Mała Aline! Pamiętasz mnie! Nie żałuj mnie, dziecinko! Moje dni są policzone. Mam nieuleczalnego raka i wyrok śmierci na karku. Nie chcę odejść powieszony publicznie, patrząc w oczy jakimś idiotom z Cesarstwa. Wolę zasnąć spokojnie, patrząc w twoje oczy.
Aline zamrugała. Podała Almerowi pigułkę, którą on szybko połknął.

Po dziesiątym razie wreszcie mu się udało. Aline nie zdołała zaczerpnąć powietrza. Zaczęła się dusić. „Jestem pod wodą, tonę, nie mogę złapać tchu, jestem taka bezradna” – pomyślała i wpadła w totalną panikę. Jej napięte do granic możliwości ciało oblał zimny pot.

Aline stała ukryta w cieniu schodów. Zadanie, które ją czekało, w zasadzie nie było trudne. Wiedziała, jak wywrzeć na kimś wrażenie. Była w tym dobrze wyćwiczona. Na początku współpracy nieraz musiała się uciekać do pokazów siły, żeby przekonać do siebie ludzi.

Aline i El-Li zaczęli śpiewać. Zrazu cicho, ale z mocą. Bardzo wysoki zaśpiew Aline połączony z niskim buczeniem El-Li brzmiał tak, jakby ktoś w dziwny sposób stroił instrumenty w filharmonii. Dziwnie hipnotyzował i jednocześnie paraliżował.

Biegający dookoła ludzie zaczęli padać na ziemię jak skoszone łany zbóż. Po kilkunastu sekundach polana wyglądała jak wyludniona, a na ziemi leżały splątane, uśpione ciała. Pomiędzy nimi biegali w panice ci nieliczni, którzy okazali się niepodatni na działanie technik kontroli umysłu i próbowali ocucić swoich bliskich.

Święte Drzewo miało potężną energię, ale prawie nie dało się jej kontrolować. Tak jakby było to jakieś gigantyczne, dzikie zwierzę, jakiś żywioł mający własny rozum.

Zerknęła na chronometr, który zawsze miała na ręce zamiast zegarka. Zostało pięć minut. Tyle potrzeba jej dziewczynom na obezwładnienie strażników i zajęcie stanowisk na wieżach wartowniczych fortu. Wiedziała, że to się uda – plan był dobry, rozpoznanie terenu dokładne, a dziewczyny diabelnie skuteczne.

Największe zagrożenie stanowił sam książę Ian Lancaster – przyszły Cesarz Słońca, duma i nadzieja Cesarstwa. Tak się złożyło, że on jako jedyny w całym forcie mógł rozpoznać jej prawdziwą tożsamość.

Tęskniła za cichą życzliwością matki, której spojrzenie dostrzegało zbyt wiele. Tęskniła nawet za ojcem, z którym wiecznie się kłóciła, ale którego mimo to gorąco kochała. Tęskniła za murami zamku Mire-Mareil, które uwielbiała obserwować w świetle wschodzącego słońca, gdy wracała z porannego joggingu. Tęskniła za skokami z wodospadu do górskiej rzeki. Tęskniła za czarnymi oczami Michela, które paliły ją od środka, gdy on nocami przychodził do jej pokoju… Poczuła zimny dreszcz na plecach. Nie, za tym akurat nie miała prawa tęsknić.